Gwiazdor nie tylko pokazał zdjęcia ze szpitala, ale też zdobył się na intymne wyznanie. Jeff Bridges choruje na chłoniaka. "Jak powiedziałby Koleś, g***o wypłynęło" Jeff Bridges walczy Amerykański aktor Jeremy Renner, znany m.in. z ról w adaptacjach komiksów Marvela, opublikował w nocy z wtorku na środę na Instagramie pierwsze zdjęcie ze szpitala, w którym przebywa od czasu wypadku podczas odśnieżania. „Dziękuję wam wszystkim za miłe słowa” – przekazał aktor pod zdjęciem, dodając, że jest obecnie w zbyt trudnym stanie, aby napisać więcej. Na […] Magdalena Frąckowiak pokazuje zdjęcie ze szpitala: "Chorowałam od roku. Powoli umierałam od środka" 178. (ZDJĘCIA) Laluna Unique przeszła operację zmniejszenia żołądka! "NIE JEST Strażnik pamięci. 100% Polski Produkt. Vademecum Finansowe. Bezpieczeństwo żywności. Strefa Partnerów. Wyszukaj w serwisie Szukaj. Tomasz Lis, który od blisko dwóch tygodni przebywa w szpitalu, złożył życzenia internautom na Twitterze. Dziennikarz podzielił się też swoim zaskakującym zdjęciem, wprost ze szpitalnego łóżka. Niepokojące zdjęcie trafiło na InstaStories Katarzyny Warnke. Aktorka sfotografowała swoją rękę z wbitym wenflonem na tle szpitalnej sali. Warnke nie zdradziła jednak, co jej dolega ani z jakiego powodu znalazła się w szpitalu. Dodała jedynie enigmatyczny podpis: "Przyszła kryska na matyska" - napisała. Oni nie są już razem. Basia Kurdej-Szatan pokazała zdjęcie z serialowego szpitala Wygląda więc na to, że na informację o porodzie aktorki przyjdzie nam jeszcze poczekać. Fani w komentarzach przyznają, że się niecierpliwią, a zdjęcie w szpitalnej sali było dla nich w pierwszej chwili mocną "zmyłką". P6CMB. Samotna starsza pani opuściła koszaliński szpital wojewódzki z wenflonem w ręce i plastrami po badaniach serca. Nasz komentarzNasz komentarz Zrób to sam Wyobraźmy sobie, że idziemy do piekarni kupić chleb, a piekarz mówi: - Sprzedaję tylko mąkę do samodzielnych wypieków chleba. Sytuacja zupełnie absurdalna. Piekarz musiałby zwinąć interes, bo konkurencja oferuje przecież gotowe bochenki. W służbie zdrowia wciąż konkurencji nie ma. Dlatego, na ile to możliwe, musimy umieć sami dbać o swoje zdrowie. Ciekawe jak długo jeszcze?HENRYK SOBOLEWSKIPogotowie odmówiło przyjazdu, żeby usunąć te pozostałości. Chora na cukrzycę, 86-letnia, mieszkająca samotnie koszalinianka, trafiła na izbę przyjęć szpitala w poniedziałkowe popołudnie, 26 maja. Następnego dnia rano opuściła szpital. - Przeraziłem się, kiedy zobaczyłem, że w ręce tej pani tkwi wenflon, a na ciele pozostały plastry, którymi mocowane są czujniki elektrokardiografu - mów oburzony Piotr Salamon. - Opiekujemy się tą panią razem z żoną, traktując ją jak członka naszej rodziny. Nie rozumiem, dlaczego pozostałości po badaniach nie zostały usunięte przez pielęgniarki, które zajmowały się pacjentką. Mogło tak się zdarzyć Dyrekcja szpitala wojewódzkiego w Koszalinie, ustami swojej rzeczniczki Moniki Zaremby, nie wyklucza, że taka sytuacja mogła mieć miejsce. W jaki sposób mogło do niej dojść? - Pacjentka została zbadana przez lekarza i wypisana ze szpitala o godzinie rano - wyjaśnia Zaremba. - O tej porze na izbie przyjęć panuje duży ruch pacjentów. Lekarz zbadał tą panią i powiedział, że może już iść do domu. Pani wyszła, nie zgłaszając się uprzednio do pielęgniarki. To starsza osoba i możliwe, że niewłaściwie zrozumiała to, co powiedział lekarz. Plastry to nie problem, bo łatwo je usunąć samodzielnie, ale wenflon, powinien być wyjęty przez dodaje rzeczniczka, z uwagi na brak danych personalnych pacjentki jest to wyjaśnienie hipotetyczne, ale możliwe. Porada przez telefon Pan Piotr postanowił szukać pomocy w stacji pogotowia ratunkowego. - Zadzwoniłem po pomoc, bo bałem się samodzielnie usunąć wenflon - mówi koszalinianin. - Nie znam się na tym i nie wiem, czy w takiej sytuacji nie wystąpiłoby krwawienie lub inne objawy, z którymi nie umiałbym sobie poradzić. Ta pani jest chora na cukrzycę, a to przecież poważna choroba. Dyspozytorka pogotowia, która odebrała zgłoszenie, zaproponowała, że wytłumaczy przez telefon jak należy postąpić. - Nie jestem ratownikiem medycznym, lecz informatykiem, więc takie rozwiązanie było dla mnie nie do przyjęcia - relacjonuje Piotr Salamon. - Wtedy dyspozytorka pogotowia powiedziała, że każda średnio inteligentna osoba poradziłaby sobie z usunięciem wenflonu. Na moją prośbę, żeby przedstawiła się "średnio inteligentnej osobie", z którą rozmawia, odmówiła podania swojego imienia i nazwiska. Głupi czy niemądry? Monika Bąk, rzeczniczka Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie, pod którą podlega pogotowie koszalińskie, wyjaśnia: - Nie mamy obowiązku wyjazdu do takich zgłoszeń, bo nie była to sytuacja bezpośredniego zagrożenia życia. Pan, który zgłaszał prośbę o interwencję, powinien zwrócić się z tym do najbliższej przychodni lub lekarza rzecznik nie dostrzega niestosowności komentarza, na jaki pozwoliła sobie dyspozytorka: - Wysłuchałam nagranie z tej rozmowy - mówi. - Dyspozytorka nie użyła słów "średnio inteligentna osoba", lecz "każdy rozgarnięty człowiek", a to nie jest to samo. Nie widzę w tym sformułowaniu niczego niestosownego i nie rozumiem, co tak bardzo wzburzyło tego pana. Odpowiedzi Mojej koleżance nie zakładali. Yomi~ odpowiedział(a) o 12:12 Tylko tym, którzy go potrzebują...Po co wenflon na przykład komuś kto przychodzi tylko na rehabilitacje? Nie zawsze ale zazwyczaj zakładają ęę? odpowiedział(a) o 12:14 Zależy w od powodu z jakiego znajdujesz się w szpitalu. Nie zawsze ale zazwyczaj zakładają Zazwyczaj tak, zależy z jakiego powodu jest w szpitalu :P Nie. Wenflon zakłada się po to, aby podawać przez niego składniki, takie jak sól czy glukozę przez kroplówkę. Laila:3 odpowiedział(a) o 12:47 Dziękuję za wszystkie odpowiedzi ,idę na oddział endokrynologii.:) Uważasz, że ktoś się myli? lub fot. Adobe Stock Nigdy nie wierzyłam w znajomości zawierane w sieci. Nie miałam zamiaru zakładać konta na żadnym portalu nawet gdy skończyło się moje małżeństwo – niemal równie szybko, jak się zaczęło. Za to lubiłam „wpadać” na pogawędki na lokalne fora internetowe, gdyż tam mieszkańcy mojej okolicy wypowiadali się na temat naszego miasta. Logowałam się na nich pod specjalnie po to wymyślonym nickiem, aby nikt mnie nie rozpoznał. Bo chociaż miałam dopiero 27 lat, to od dwóch byłam już radną. Oczywiście, jako osoba pełniąca służbę publiczną bardzo często odpowiadałam na pytania mieszkańców. Lubiłam jednak także anonimowo uczestniczyć w rozmaitych dyskusjach. W ten sposób mogłam się dowiedzieć, co faktycznie leży ludziom na sercu. Z natury jestem społecznicą; mam to po tacie, który lubi „naprawiać świat”. Chociaż facetów skreślam, ten brzmi dorzecznie Właśnie na jednym z takich forów zwróciłam uwagę na pewnego internautę. Jego wypowiedzi wydały mi się niezwykle wyważone, a poglądy zgodne z moimi. Rozmawialiśmy więc nieraz nawet do późnej nocy na różne tematy, nie tylko dotyczące naszego miasta. Dość szybko nasze dyskusje zahaczyły o teren prywatny. Sama się sobie dziwiłam, jak łatwo otworzyłam się przed kimś, kto przecież był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Może dlatego, że wszystko działo się „w sieci” i miałam poczucie anonimowości? Faktem jest, że po raz pierwszy opowiedziałam komuś szczerze o moim nieudanym małżeństwie i pragnieniu spotkania drugiej połówki. Mój rozmówca także wyznał, że on również szuka, choć ma na koncie dwa nieudane związki. Nie pamiętam, które z nas pierwsze zaproponowało, abyśmy wymienili się zdjęciami. Ja wybrałam jeszcze takie „sprzed kadencji”, bo wyglądałam na nim inaczej niż na wyborczych plakatach, z których ten człowiek mógł mnie przecież pamiętać. A jeśli nie z plakatów, to z naszej lokalnej gazety. Byłam ciekawa, jak Robert wygląda, więc czekałam na jego zdjęcie z niecierpliwością. I muszę szczerze powiedzieć, że mnie ono szalenie rozczarowało. W sieci dyskutowałam z facetem bardzo męskim, pewnym siebie, a z fotografii patrzyła na mnie jakaś przestraszona ciapa. Może któraś go zechce, ja absolutnie nie „Z tej mąki chleba nie będzie…” – pomyślałam, przyznając sama przed sobą, że zaczynałam do tego faceta czuć miętę. Ale chociaż nie ocenia się ludzi po wyglądzie (ani książki po okładce), to nie oszukujmy się – wygląd jednak jest ważny. Znałam siebie dobrze, wiedziałam więc, że nie będę w stanie się przemóc i zapałać do Roberta uczuciem. Nie wiem, co on czuł, kiedy zobaczył moją fotografię. Oczywiście teraz, po latach, utrzymuje, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Faktem jest, że od razu zaczął nalegać na spotkanie, którego z kolei ja unikałam jak ognia. „Dlaczego on tak się upiera? Czemu wszystko nie może pozostać, jak jest?” – denerwowałam się, rozmyślając, czy w realu będę w stanie rozmawiać z Robertem równie swobodnie jak w sieci – mając przed sobą jego pucułowatą twarz podrostka, a nie odpowiedzialnego, mądrego, 30-letniego MĘŻCZYZNY! Wykręcałam się więc przed nim nawałem zajęć, aż w nocy z 20 na 21 marca przyśnił mi się dziwny sen. Proroczy… Siedziałam w jakimś bliżej nieokreślonym pomieszczeniu. Dopiero po przebudzeniu stwierdziłam, że to musiał być szpital. Spotkałam tam pewnego mężczyznę w białym fartuchu z czerwonymi lamówkami. Wiedziałam, że to pielęgniarz. Jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma… Jakby podobna do twarzy Roberta! Chociaż nie do końca. Mężczyzna ze snu nie przypominał cherubinka o pucołowatych policzkach. O nie! To był prawdziwy mężczyzna, od którego biło niesamowite wprost ciepło i spokój. Po przebudzeniu przypomniałam sobie, że kilka lat temu leżałam w szpitalu na zakaźną żółtaczkę. Tam poznałam pielęgniarza, który jak nikt inny potrafił robić bezbolesne zastrzyki i delikatnie wpinać wenflon. Był bardzo uważny i delikatny. Wówczas do nieprzytomności kochałam mojego męża, a jednak bardzo dobrze zapamiętałam sobie oczy pielęgniarza, który wpatrywał się we mnie z takim zainteresowaniem. „Świat jest mały… Przecież to był Robert!” – olśniło mnie. Ale żeby się upewnić, że mam do czynienia z tym samych facetem, szybko do niego napisałam. Spytałam enigmatycznie, czy na co dzień w pracy musi nosić fartuch. A ja sądziłem, że fartuszki działają tylko na facetów – odpisał żartobliwie, lecz zaraz dodał, że owszem, przywdziewa biały fartuch z czerwonymi lamówkami. No i wszystko jasne. To on był tym pielęgniarzem! Uświadomiłam sobie, że zdjęcie, które mi przesłał, kompletnie nie oddaje jego prawdziwego wyglądu. I… wreszcie uznałam, że muszę się z nim spotkać. Jednak wtedy, o dziwo, natychmiast zaczęłam się denerwować, czy spodobam mu się z krótkimi włosami, które nosiłam teraz. Bo na zdjęciu, które ode mnie dostał, miałam przecież jeszcze całkiem długi warkocz. – Raz kozie śmierć! – zdecydowałam w końcu i zaproponowałam spotkanie. – Już myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz – odpisał od razu. A jeśli mnie nie rozpozna? Mam pomachać czy jak? Umówiliśmy się w kawiarni w centrum naszego miasteczka. Przyszłam pierwsza i od razu tego pożałowałam. Pomyślałam, że przecież Robert może mnie nie poznać i będę musiałam mu machać, tłumacząc się, dlaczego tak wyglądam… Tymczasem on, gdy tylko tylko przekroczył próg kawiarni, bez cienia namysłu skierował się do mojego stolika. – Skąd wiedziałeś, że ja to ja? – wyrwało mi się na początek. Zamówiliśmy wino i zaczął opowieść. – Zwróciłem na ciebie uwagę już w szpitalu. Kiedy cię przywieźli, byłaś żółta jak Chińczyk… Nie śmiałem jednak się z tobą zaprzyjaźnić, bo świata nie widziałaś poza tym facetem, który cię czasami odwiedzał. A potem widziałem cię jeszcze raz, już z krótkimi włosami, w pracy, kiedy przyszedłem coś załatwić w banku. Miałem ochotę nawet zagadać, tylko otrzeźwiło mnie to, że nosisz obrączkę. No to zrezygnowałem, ale nigdy nie przestałem się tobą interesować. Stąd wiem, że jesteś radną – powiedział, wciąż uśmiechając się uroczo. – Dzisiaj już nie mam obrączki – pomachałam mu gołą ręką. – Zauważyłem – odparł z zadowoleniem i wziął mnie za rękę. Kilka miesięcy później na serdecznym palcu mojej lewej dłoni pojawił się zaręczynowy pierścionek. Dziś mijają dwa lata od dnia naszego ślubu, a ja wciąż jestem pewna, że Robert jest tym, na którego czekałam. Kiedy ludzie nas pytają, jak się poznaliśmy, podajemy dwie różne wersje. Czasem mówimy, że w szpitalu. Jednak czasem też nie ukrywamy, że „w sieci”. Tym wyznaniem chcemy przekonać niedowiarków, że naprawdę warto otworzyć się na znajomości internetowe. Nie zawsze czyhają tam oszuści czy nieudacznicy. Dlatego – zachowując elementarną ostrożność i zdrowy rozsądek – próbujcie! I nie zrażajcie się, jak dostaniecie czyjeś nieudane zdjęcie. Bo kto wie, jaka osoba naprawdę się za nim kryje. Może właśnie ta jedyna na świecie? Czytaj więcej prawdziwych historii:Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystkoZnaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinieByć kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu Nowe Wojna na Ukrainie Drożyzna Wideo Środa, 9 lipca 2014 (13:16) Aktualizacja: Środa, 9 lipca 2014 (14:00) Śląska policja szuka mężczyzny, który w poniedziałek zniknął z katowickiej kliniki. Mężczyzna był po operacji, ma zaniki pamięci i kłopoty z koncentracją. Wczoraj wieczorem widziano go w parku miejskim w Bytomiu. Poszukiwany to Teodor Majowski. Mieszka w Piekarach Śląskich. Mężczyzna trafił do szpitala w Katowicach-Ligocie pod koniec czerwca. Miał wylew, przeszedł poniedziałek pracownicy szpitala zadzwonili do mamy i powiedzieli jej, że taty nie ma. Poradzili,żeby pojechać na policję i złożyć zawiadomienie - mówi pani Dorota, córka sprawdziła szpitalny monitoring. Kamery zarejestrowały, jak mężczyzna wychodzi ze szpitala tuż po godzinie 7 w poniedziałek 7 mężczyzna ubrany był w żółtą koszulkę, granatowe spodenki i kapcie. Miał też ogoloną głowę i założony na ręce wenflon - mówi Jacek Pytel, rzecznik katowickiej wyglądającego mężczyznę widziano wczoraj w Bytomiu. Ale uciekł, kiedy próbowano go operacji tata ma zaniki pamięci i kłopoty z koncentracją. Dzień przed zniknięciem też wyszedł ze szpitalnej sali i zszedł piętro niżej. Znaleziono go leżącego na ławce - mówi pani mówi naczelna pielęgniarka, nie było zaleceń lekarzy, że ten mężczyzna musi leżeć w łóżku. Nie wolno go też do tego zmuszać. Nie był również pod specjalną opieką. Opuszczający budynek szpitala pacjenci także nikogo nie dziwią, bo leczący się tam często wychodzą na spacery na zewnątrz. Muszą tylko o tym powiedzieć - np. pielęgniarce. A zdaniem naczelnej pielęgniarki ten pacjent nikomu nie powiedział, że ewentualne informacje w tej sprawie czeka policja pod numerem telefonu tel. 32 200-3800, 32 200-2555, 32 200-2777 lub 997.

zdjecie ze szpitala wenflon